Logo

 



Wizytówka:

Liceum Ogólnokształcące
im. Marsz. St. Małachowskiego
w Płocku

ul. Małachowskiego 1
09-400 Płock

Dyrektor Liceum
mgr Katarzyna Góralska

tel. 24 366-66-00
tel. 24 366-36-00
fax 24 366-36-01




Forum Banner


      


Sponsorzy

Rekrutacja
, czyli wszystko co powinieneś wiedzieć jeśli chcesz się tutaj znaleźć!

O szkole
- Małachowianka to najstarsza szkoła w Polsce. Istnieje nieprzerwanie od 1180 roku.

Chór "Minstrel"
powstał w Małachowiance w 1992 roku. Jest to chór mieszany.

Siatkówka, koszykówka, lekkoatletyka,
czyli po prostu sport w Małachowiance.

Małachowiacy w internecie
, czyli linki do stron uczniów i absolwentów.



Małachowianka w latach 1955 - 1957. Nauczyciele.

Nauczyciele

Moi nauczyciele z Małachowianki... Trudno jest mi pisać o nauczycielach. Może dlatego, że i sam całe życie uprawiam ten zawód. Wiem, że nie ma takiego nauczyciela, który odpowiadałby wszystkim uczniom. Każdy ma swoje zalety i swoje ograniczenia. Nie pora tu na ocenę pracy i życia ludzi, których znałem zaledwie przez cztery lata. W dodatku miałem wtedy, właściwe dla mojego wieku, duże wymagania wobec Nich i wobec otoczenia. Zatem: pomińmy u nauczycieli to, co było dobre lub złe, ale zwyczajne, a wspominajmy to, co było w nich niezwykłe i czym wyróżnili się korzystnie w naszych oczach. Przywołajmy najbarwniejsze i najsympatyczniejsze postaci z lat 1953-1957. W tym miejscu jeszcze raz muszę zastrzec: mówię tu wyłącznie w swoim imieniu. Możliwe, że moi najbliżsi koledzy dokonaliby innego wyboru.

W mojej pamięci zostały z Małachowianki trzy wyróżniające się postaci:

pani Maria Ostromęcka - nauczycielka rosyjskiego, pan Stanisław Koziński - nauczyciel matematyki, pan Tadeusz Kuryłowicz - nauczyciel wychowania fizycznego,  

Każde z nich było inne. Wszyscy byli niezwykli. I wszyscy wywarli na mnie ogromny wpływ.

Pani Maria Ostromęcka dokonała rzeczy bardzo trudnej. Ucząc języka rosyjskiego uczyła nas równocześnie mądrości życiowej. Potrafiła nauczyć odróżniać piękno języka i bogactwo starej literatury rosyjskiej od odrażającej i zbójeckiej polityki państwowej naszego sąsiada. Było to coś w rodzaju balansowania na linie. W każdej chwili groziło Pani Marii upadkiem: utratą pracy, a może i procesem. Nie miało to nic z konspiracji. Nie podawała nam w tajemnicy prawd do wierzenia. Legalnie uczyła nas czytać słowo pisane i interpretować je. Jako nauczycielka nie była pobłażliwa. Wymagała wiele. W ocenach była sprawiedliwa. Ale dzięki Niej po ukończeniu Szkoły nigdy nie miałem kłopotu z językiem rosyjskim i ze zrozumieniem zamiarów piszących w tym języku. Wśród moich zdjęć zachwały się dwa zrobione na jednej z ostatnich lekcji z Nią w Szkole. Patrzę na nie ze wzruszeniem. Taka była Pani Maria..

Pan Stanisław Koziński. Uczył matematyki. Ale jak to robił!! Z perspektywy 40 lat mojej pracy nauczycielskiej widzę, że dokonywał rzeczy niezwykłych: założył sobie uzyskanie bardzo wysokiej średniej oceny w klasie i cel swój osiągnął. Również był bardzo wymagający. Nie można było liczyć na żadną pobłażliwość z jego strony. Ale za to w każdej chwili można było liczyć na pomoc, wyjaśnianie trudności i poświęcenie Jego dodatkowego czasu dla uczniów, zwłaszcza najsłabszych. Co ciekawe: pan Stanisław mówił niewyraźnie: jąkał się. Ale szybko, już po jednej, czy dwóch lekcjach przywykliśmy i nie odczuwaliśmy tego. I nigdy nie słyszałem, żeby ktoś, nawet najbardziej złośliwy, czy prymitywny, zażartował z tego, czy parodiował Profesora. Nie ze strachu: z szacunku do Niego. Z panem Kozińskim nie można było się zaprzyjaźnić. Był poza sferą uczuć. Ale każdy go cenił i szanował. Był idealnym nauczycielem masowym. Możliwe, że właśnie z powodu tej Jego rezerwy w kontaktach pozamatematycznych, nie mam żadnego Jego zdjęcia z naszą klasą. Szkoda..

Pan Tadeusz Kuryłowicz. Nauczyciel wychowania fizycznego (wtedy jeszcze zwanego po prostu gimnastyką) był postacią wyjątkowo barwną. Krążą o nim dziesiątki anegdot, prawdopodobnie prawdziwych. Za moich czasów był panem około sześćdziesiątki,raczej niskim (widać to na zdjęciu z nami), szczupłym, nerwowym i silnym. Zanim opowiem o jego kontaktach z nami, powinienem powiedzieć, czego dokonał w przedmiocie, którego uczył. Pan Tadeusz (zwany przez nas panem Tadziem) w ciągu dwóch lat pracy z nami zrobił z naszej klasy, w większości ciapowatej, zespół akrobatów, lub kandydatów na nich. Nauczył nas ćwiczeń na koniu, koniu z łękami,  kółkach, i drążku. Biegaliśmy, skakaliśmy wzwyż i w dal, graliśmy w siatkówkę i w koszykówkę. Ale specjalnością Pana Tadzia były zajęcia z gimnastyki na przyrządach. Sam ćwiczył jeszcze na drążku i to tak, że mogliśmy tylko podziwiać. Z tego, że nasze umiejętności były o wiele większe od umiejętności naszych rówieśników z innych szkół, zdałem sobie sprawę dopiero później - na studiach. W Małachowiance przyjmowałem to za naturalne i nie ceniłem wysoko pana Tadzia za jego pracę. Gimnastyka - to było takie oczywiste! Niezwykłe było natomiast od początku Jego zachowanie się wobec uczniów. Mimo ogromnej różnicy wieku (on 60 lat - my - 16) nie czuliśmy wobec Niego dystansu. Wydawało mi się nawet wówczas, że pozwala nam na zbyt wiele: za bardzo się z nami brata i jest nie przystosowany do zawodu nauczycielskiego. Był bardzo nerwowy, łatwo się na nas gniewał (powody były - a jakże!). Wtedy wpadał w akcent kresowy i mówił, nie zawsze poprawnie. Koledzy opowiadali o takim zdarzeniu: podczas gry w siatkówkę dwie piłki, zbyt mocno uderzone (może celowo?), przeleciały za mur, gdzie siostry prowadziły zakład zamknięty. Pan Tadzio, zdenerwowany przerwą w grze, wyskoczył na murek, wychylił za niego głowę i donośnie zawołał: "E, księżowa, dwa piłka, dawaj dwa piłka!" Radość uczniów nie miała granic. Ja byłem kilkakrotnie świadkiem, jak zdenerwowany chwycił delikwenta za łokieć (ten chwyt miał opanowany do perfekcji: ręka drętwiała natychmiast) i zaczynał mówić z pogróżką: "Przyjacielu, durniu..", tu gniew mu mijał, puszczał rękę, sięgał do swojej kieszeni i już spokojnie mówił: "No, masz cukierka!". Lubiliśmy go bardzo, często z niego żartowaliśmy, ale wiedzielismy, że jest dobrym człowiekiem i nikomu nie zrobi krzywdy. O tym, że był i doskonałym, wysoko wykwalifikowanym nauczycielem, który w nietypowy sposób radził sobie z uczniami, przekonałem się dopiero po ukończeniu Szkoły.

Oczywiście, raz poruszony kłębek wspomnień zaczyna się odwijać. W pamięci pojawiają się kolejne postaci, kolejne sytuacje, kolejne angdoty. Myślę, że każdy z nas ma taki swój własny kłębek. Z mojego wybrałem to, co przypomniało mi najwyżej cenionych moich nauczycieli. Gdybym musiał teraz odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właśnie ich cenię najbardziej, to chyba odpowiedziałbym tak: bo byli obiektywni, sprawiedliwi i umieli nawiązać bezpośredni kontakt uczuciowy z powierzonymi sobie, podległmi im uczniami.

[powrót do głównej]