Małachowianka w latach 1955 - 1957. Wycieczki.
Okazji do wyjazdu na wycieczki w ciągu tych czterech lat było kilka (nie pamiętam: dwie albo trzy). Ale jakoś tak się złożyło, że mogłem wziąć udział tylko w jednej z nich. Była to wycieczka, zorganizowana przez panią Annę Ehrenkreutz, naszą nauczycielkę geografii. I panią Annę i wycieczkę wspominam dobrze. Pani Anna na wycieczce odmłodniała. Patrzyliśmy nieraz ze współczuciem, jak idąc na pierwsze piętro w Małachowiance, zatrzymywała się na półpiętrze, aby zaczerpnąć tchu. Miała kłopoty z sercem. Teraz, na wycieczce, założyła na nogi trampki (to było wtedy jedyne dostępne onuwie turystyczne) i tak pognała po szlakach, że to my musieliśmy się zatrzymywać, aby... Wycieczka była wielozadaniowa: uczyliśmy się geografii, geologii, ekologii (jeszcze bez tak wyświechtanej nazwy, jak dziś), biologii i etnografii. Wszystkiego po trochu, tak, jak kolejne tematy pojawiały się w drodze. A przy tym mieliśmy i rozrywki: jazda wąskotorówką, wyścigi do zamku w Chęcinach, chyba było jakieś ognisko.. Dla nas, z internatu, było to naprawdę coś niezwykłego. No i nie było capstrzyka wiczornego z pieśniami obrządku świeckiego! Niebywałe! Do tego jeszcze piękne krajobrazy! Fotografowałem ile się dało. Wybrane zdjęcia, związane z naszą klasą i z panią Anną, zamieszczam właśnie w tym rozdziale. Po latach i po setkach rajdów i wycieczek zwraca moją uwagę na tych zdjęciach nasz kompletny brak przygotowania do wędrówki w górach: niewłaściwe ubrania, buty, brak sprzętu i wiadomości o zasadach zachowania się w terenie. Ale wtedy zasadniczym i ogromnym sukcesem był sam fakt zorganizowania wycieczki. Coś się zaczynało zmieniać w klimacie naszego obozu socjalistycznego...