Stuk-puk, stuk-puk - idą goście. Drzwi, otwórzcie się na oścież!
Nie wiem, jak długa jest tradycja organizowania Drzwi Otwartych w Małachowiance, ale w tym roku byłem już po raz czwarty. Tak - czuję się weteranem. Więcej razy był tylko dyrektor Szkoły ;) Mimo, że to wszystko jest jak oglądanie po raz kolejny tego samego, w dodatku wątpliwie interesującego filmu, zwlokłem się z łóżka o ósmej rano i po ustaleniu, kim jestem i dlaczego, pojechałem do szkoły. O 10. zaczęły się igrzyska. Przemówienie, którego nie było słychać. Następnie przemówienie, którego również nie było słychać, a z którego wyłapałem tylko słowa pół miliona litrów (i zadrżało moje serce). Po przemówieniu, którego nie było słychać, nastąpiło jeszcze kilka przemówień, które słychać było bardzo słabo. Po części oficjalnej na sali, ci, którzy wytrwali do końca, rozpełzli się po całej Szkole. Nauczyciele, którzy we wrześniu zostaną wychowawcami klas pierwszych czekali w swoich pracowniach, gdzie zainteresowani mogli zdobyć bliższe informacje na temat danego profilu. I zainteresowani skrzętnie z tej okazji skorzystali, toteż większość klas zapełniła się po brzegi. Taka promocja polega na tym, że nauczyciel-wychowawca roztacza przed potencjalnymi kandydatami zalety swojego profilu. Dowiadujemy się zatem, że profil jest fajny i super i że daje nam możliwość (w dalszej perspektywie) ubiegania się o indeks prawie każdej uczelni wyższej w kosmosie. Podczas jednego z takich spotkań, w pracowni pani prof. Bączek, następująca refleksja osnuła mój stargany nauką, niesportowym trybem życia i kontaktami damsko-męskimi umysł. Gdzie ja bym dzisiaj był, gdybym nie wmówił sobie 4 lata temu, że jestem humanistą i do humanistycznej klasy należy mi pomaszerować? Bo humanistą nie jestem, jeno zwyczajnym leniem i herbatnikiem. Przecież! Bojąc się wniosków, jakie z tych rozmyślań mogły popłynąć, postanowiłem oddać się obserwacjom. Kim są kandydaci? Kandydaci, jak kandydaci. Szajka zróżnicowana kulturowo, społecznie i sympatycznie (jeśli wiecie, co grane tutaj jest). Powierzchowność spostrzeżeń niech będzie mi wybaczona - niewyspany byłem, ale przede wszystkim zaaferowany obecnością i wymianą uprzejmości z pewną uroczą a niedobrą Osobą, którą pozdrawiam i proszę o zrewidowanie swoich postanowień(!).
Ta relacja powinna wystarczyć, ale z racji, że mi wolno, to pozwolę sobie na trochę więcej. Przede wszystkim: pozdrowienia dla załogi Ziom, która zaciekle próbowała handlować koszulkami i książkami(wśród książek można było się natknąć na prawdziwe unikaty;)). Niestety, przybyli gości pozostawali niewzruszeni i z tego, co mi wiadomo, utarg był zerowy. Nie pomogły nawet moje desperackie próby nakłonienia przybyłych do zakupu jednej z luksusowych koszulek. Nie i nie. Nie mamy pieniędzy, nie chcemy, nie interesujemy się, nie podobają się nam. Trudno.
Po drugie, świadomość, że za miesiąc kończy się mój rok szkolny (nie licząc maturalnego maja) sprawiła, że do przedsięwzięcia podszedłem mniej emocjonalnie, niż rok temu. Bo to nie moje już jest. Bo styczność z tymi ludźmi będzie niemal zerowa. Bo się coś kończy. Posługując się obrazami: kolonie w Bieszczadach, ognisko, spoceni wychowawcy, dym w oczy, gitary, jęki, autobus, dom.
Po ostatnie: po raz kolejny w tzw. sali baletowej odbywał się pokaz aerobiku. I gdy tak przyglądałem się wesoło brykającym dziewczynom, zrozumiałem, że kultura fizyczna to potęga, a prawdziwą władzę dzierżą te zgrabne i wysportowane koleżanki. Znaczy się nade mną władzę ;))
To tyle.
Kuba
To tyle.
Kuba